11.06.2011

W głowie drzemie

Odkąd urodził się mój syn (jedenaście miesięcy temu) nie rozstawałam się z nim na dłużej niż na parę godzin. Tydzień temu zaliczyłam pierwszy bezdzietny weekend. Obyło się bez ekstrawagancji, byłam chyba w zbyt dużym szoku, ale było super! Odpoczęłam psychicznie.
A dzisiaj znowu zostałam sama. Jest bardzo dziwnie. Cisza, spokój, nic nikt ode mnie nie chce.
Nikt nie zmusi mnie do ugotowania nawet najmniejszej ilości strawy. Postanowiłam tym razem nie kiwnąć palcem w temacie sprzątania, prania i tych podobnych. Wykonuję tylko niezbędne ruchy i to w tempie slow motion. Odpoczywam. Leżę. Oglądam breakfast'owe TV. Za oknem zaczyna się jakiś festyno-koncert.
Super?
Byłoby, gdyby nie moja podstępna konstrukcja wewnątrzczaszkowa. Nie pozwala mi cholera cieszyć się zwyczajnie z tej chwili? Mózg cały czas przypomina mi, że matka ma być sfrustrowana, zapracowana, niewyspana, nieszczęśliwa, rozczochrana i ubrana w worek z juty, przepasany pokutnym rzemieniem.
A co ja robię? Maluję paznokcie, już drugi raz w tym miesiącu. Maluję rzęsy, prasuję najlepszą bluzkę i mam zamiar ją założyć na wieczorne spotkanie ze znajomymi.

Oblewa mnie zimny pot.
Mam nadzieję, że to gorączka a nie chorobliwe wyrzuty sumienia.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Obawiam się, że to rozdarcie jest już nie do sklejenia. To w naszych głowach ukonstytuował się ten dualizm świętej vs. złej matki. Nikt mi jeszcze nie zaproponował kompromisu. Także przynajmniej się nie maluj. Albo się brzydko umaluj. ;)