14.06.2011

Czuję, że żyję

Jakżesz cudowna odmiana po miesiącach depresyjnego nastroju!
Widzę światełko w tunelu.
Wystarczy zawiesić status życiowy matka w stan standby i się poprawia tak, że dech ze szczęścia zapiera. Parę dni, czasem dzień bez dzieci wystarczy, żeby złapać dystans do życia w rodzinie. Na dodatek poprawa jakości bytowania w statusie matka pociąga za sobą pozytywne zmiany dla statusów żona i kochanka! Yeah!
To lubię.

Okazało się, że mogę, umiem troszkę oddalić się od ogniska domowego. W tym czasie nic złego się nie dzieje, ktoś dorzuca drwa do ognia, nie muszę ja wszystkiego doglądać.
Postaram się to kultywować, urywać kawałki dni dla siebie. Na razie powoli, bez ciśnienia, żeby się nie spalić w zetknięciu z atmosferą. Żeby sodówa mi do głowy nie uderzyła. Muszę przeprowadzić wewnętrzną rozmowę z moimi potrzebami. Przeprosić się ze "zmarnowanym czasem". Reaktywować marzenia. Przysłowiowe pasje - przypomnieć sobie definicję słowa, a później stopniowo zacząć trenować i praktykować. Nic na siłę.

Zastanowić się jak przeprowadzić rekonstrukcję życia, żeby się Hany nie spłoszył.
Obowiązek zdjęty czasowo ze mnie, nakłada się automatycznie na niego. A wiadomo jak spada macierzyństwo na kobietę, to ona musi dać radę, bo to matka przecież, nie ma innego wyjścia - wmówili mi. A jak spada na faceta, to on dokonuje wyboru, czy chce angażować się na 100%, czy na pół gwizdka - wszystkie opcje dozwolone i akceptowalne przez społeczeństwo.

Całe szczęście Ukochany mój nie kłania się stereotypom.
Panowie kiwają głowami ze zdziwieniem, panie zazdroszczą. Otóż mam w domu Rzadkość, który odkurza, myje podłogę, podgrzewa kotlety, gotuje parówki, umie robić dobrą herbatę z cytryną i cukrem, no i już całkiem niebywałe zajmuje się dziećmi! Na dodatek pozwala mi wychodzić z domu dalej niż do warzywniaka i na dłużej niż na godzinę.

Mógłby nie robić nic z wypisanych powyżej.
Wystarczy, że dostrzega iż jestem człowiekiem i zasługuję na to by żyć.

Brak komentarzy: