21.06.2011

Maska

Zdarza się, że wychodzisz z domu. Mimo braku wyraźnej motywacji, ruszasz się. Umawiasz z dawno niewidzianym znajomym, bo wypada. Cel – podtrzymanie cyklu życia znajomości. Ostatkiem sił, po ostatniej nieprzespanej nocy. Racjonalnie rzecz ujmując powinnaś zostać w domu, bo wrócisz zbyt późno żeby dziś odespać. Ważysz za i przeciw. Wyjdziesz – zmęczenie fizyczne, odpoczynek psychiczny. Nie wyjdziesz – zmęczenie psychiczne i wątpliwy odpoczynek fizyczny. Mimo, że ucieczka wychodzi na prowadzenie, ty nadal nie wiesz co zrobić.

Po dwóch dniach debaty wewnętrznej, szala zwycięstwa przechyla się na stronę wyjść, nawet jeśli nie wiesz dlaczego. Umawiasz się z losowo wybraną osobą z książki telefonicznej. I tak nie interesuje cię co będzie miała do powiedzenia. Cel został określony dwa dni wcześniej plus odsapnąć, plus dokonać restartu systemu operacyjnego, plus przeprowadzić defragmentację mózgu.
Nie zapomnieć założyć maski!

Otwierasz szafę ze wspomnieniami i wybierasz tę, która definiowała cię jeszcze w niedalekiej przeszłości. Która ta była? O jest. Zakurzona, pokryta pajęczyną matczynych rozterek. Otrzepujesz, z trudem odklejają się zmory teraźniejszości. Zakładasz. Piękny uśmiech, beztroska, spontaniczność, drobne szaleństwo w oczach. Żadnych oznak kryzysu tożsamości wieku średniego. Taką chcą cię oglądać, taka się podobasz. To co jest teraz pod maską nikogo nie obchodzi, byłaś inna jak cię poznali.
Dla dobra wszystkich nie ujawniasz się, nie pokazujesz, nie rozpamiętujesz. Udajesz, że bagno cię nie wciąga. Stąpasz po utwardzonej drodze i wiesz na czym ci zależy w życiu. Masz jasno określony plan działania i priorytety. Dzieci, małżeństwo, sukcesy zawodowe, wakacje w lipcu. Albo lepiej w odwrotnej kolejności, żeby odwrócić uwagę od pozycji numer jeden. Uważasz, żeby obślizły język niezadowolenia, nie wychylił się spod maski nawet na sekundę. Udajesz, że rozmowa cię wciąga. A tematy z pierwszych stron dzienników są ci znane. Wykazujesz zainteresowanie meksykańską filmografią, mimo braków w podstawowym repertuarze kin z tego roku. Współczujesz niepowodzeń, radujesz się z trafnych decyzji. Umawiasz się na wycieczkę rowerową, mimo iż wiesz doskonale, że już nie masz roweru.
Pożegnaniom nie ma końca. Do następnego miłego razu.
Tak, tak wiem mam farta, że mam zajebistą rodzinę i całą resztę, tak wiem… - daj spokój. Mało kto tak sobie świetnie radzi mając dwójkę dzieci?!  - powiadasz. Podziwiasz mnie?! Nie daję odczuć, że mam dwójkę dzieci?! – to spodziewałaś się, że będzie ode mnie nimi śmierdzieć? Aaauaa…
Wracam do domu. W metrze ściągam maskę. Przez chwilę patrzę na zmęczoną twarz odbitą w oknie. Odwracam wzrok, nie umiem sobie zajrzeć w oczy. Boję się, że zobaczę dno.

1 komentarz:

Mama Julisiaczka pisze...

Ja jutro będę zakładać taką maskę... mamy imprezę w pracy z okazji przejścia naszego szefa na emeryturę.
I wiem, że nikt nie będzie chciał oglądać "mamuśki", wolą mnie jak jestem przebojową, spontaniczną kobietą, bez cienia macierzyństwa na twarzy. No i obowiązkowo usłyszę, jak to mi dobrze...:)
Choć wiem, że wszyscy będą poubierani w jakieś maski...
Tak więc życzę nam, byśmy się jakoś trzymały i dalej od czasu uczestniczyły w takiej społecznej maskaradzie, bo jak by nie było, trochę nas to odrywa od codzienności...