15.06.2011

Figiel

Czytam poprzedniego posta i nie mogę uwierzyć, że to napisałam.
Nie mogę wyjść z podziwu dla własnej pokrętnej natury.
Do wczoraj towarzyszyło mi szczere fantastyczne poczucie, że mogę zapanować nad własnym życiem.
Dzisiaj jestem w piekle. Mózg figluje, zabawia się moim kosztem.

Wstydzę się, bo pozornie nie mam na co narzekać. Tak wiele mam przecież...
Dom, do którego mogę zawsze wrócić.
Dwójka wspaniałych dzieci.
Ukochany Hany.
Wszystko tak jak chciałam i planowałam.

Tylko nikt nie ostrzegał, że to będzie takie trudne. Rutyna. Dni nie różniące się niczym od siebie. Upupienie. Zero spontaniczności. I to, że cały czas coś muszę. Dla innych. Grawitacyjny charakter odpowiedzialności, zawsze sprowadza na ziemię, nie uwzniośla, ciąży. Bez przerw, bez odpoczynku, bez nijakiej pomocy.

Samotność w wielkim mieście.

Zamiast uśmiechu, udawany nerwowy brecht.
Zamiast rozmowy, szczekanie.
Zamiast płaczu, skowyt.
Zamiast empatii od-dziecięcej agresja od-zwierzęca.

Boję się. Chcę być kimś. Nie wychodzi.
Nie mam siły na takie życie, ale też nie mam siły na zmiany.

2 komentarze:

Mama Julisiaczka pisze...

Nie wstydź się i zaakceptuj fakt, że musisz ponarzekać, mimo że pozornie nic się nie dzieje. Dzieje się i już i masz prawo być przygnębiona...trudne emocje dotykają wszystkich, bez względu na jakość życia, najważniejsze to umieć je wykrzyczeć i nie przejmować się innymi

domnie pisze...

Dzięki za dobre słowo.