8.06.2011

Matkom ku przestrodze

Całe życie spędziła w domu, poświęciła dzieciom. Pranie, sprzątanie, zmywanie, gotowanie, prasowanie i tak bez końca.

Nie ukończyła studiów, bo zaszła w ciążę i odkryła, że jest to świetny pretekst, żeby się dalej nie męczyć na tym polu. Nie potrafiła dogadywać się z ludźmi.

Nigdy nie znosiła sprzeciwu, co pewnie spodobało się jej mężowi w momencie poznania. Taka mała filigranowa, zadziorna dziewczyna.

Urodził się piękny chłopczyk o sarnich oczach, przy którym powoli zapominała o marzeniach z okresu młodości. Pasje? Jakie pasje, jakie zainteresowania? Teraz miała jego, cudownego, małego szkraba, który potrzebował jej permanentnie. Nareszcie miała kogoś, kto bezdźwięcznie i bez sprzeciwu przyjmował ją taką jaka była.
Krąg przyjaciółek, które w onym czasie jechały na tym samym wózku co ona. Młode matki przesiadujące na piaskownicy i w parku. Otaczał ją wianuszek istot o problemach na poziomie kupek, zupek i zapalenia ucha.

Pierwsze dziecko nie poszło do przedszkola, bo w tym czasie była już w ciąży z drugim. Drugie dziecko długo nie zabawiło w przedszkolu, bo ponoć przez miesiąc nic nie zjadło, tłumacząc się, że mamusia później nakarmi. Czy to prawda, czy li tylko kolejny pretekst do rezygnacji z pracy, która nie spełniała jej oczekiwań. Ok, tak też można, przeczekać i za rok dwa znaleźć inną.
Tylko co dalej?

Dzieci poszły do szkoły, a ona utknęła wśród garnków i szmat. Na domiar złego ojciec sprytnie, czy też na fali euforycznej emigracji masowej, wyjechał na rok do Stanów i zostawił jej wszystko na głowie. Więc nie szukała pracy, żeby zawsze, w razie czego być na posterunku.
Potraktowała niepłatną pracę domową jako swój etat i wypełniała obowiązki jak tylko najlepiej potrafiła. Zapomniała się, nie spostrzegła kiedy przekroczyła granicę. Przestała myśleć o sobie w kategoriach ja-ja, była już tylko ja-matka, sprzątaczka, pomywaczka.

Zanim zorientowała się wszystkie koleżanki wróciły do życia zawodowego, zostawiły dzieci „na pastwę” przedszkoli, szkół i samym sobie. Została sama z problemami kupek, zupek i trzeciego migdała. Bez zrozumienia i oparcia.

Ojciec wrócił smutny, bo nie zrobił zawrotnej kariery i nie zarobił kupy szmalu. Wrócił do domu pełnego starych mebli, dwójki dzieci w wieku szkolnym unikających konfrontacji z toksyczną matką i do sfrustrowanej, przeciążonej odpowiedzialnością żony. Nie spodobało mu się to co zastał. Na każdym kroku kłótnie i swary o przeszłość i brak perspektyw na poprawę bytu. Zaprzeczanie sobie nawzajem, wytykanie błędów, unikanie odpowiedzialności za własne.
Frustracja matki przeszła płynnie w obłęd. Znieważyć każdego kto ma lepiej, bo inaczej. Znienawidzić to co nieznane, więc po polsku nie lubiane. Źródło niepowodzeń oczywiście odnalazła w mężu a później w dwójce dzieci, którym poświęciła wszystko. Łatwo zwalić winę za mdłe życie na innych, nie doszukując się odpowiedzialności w sobie.

I tak minęło kolejnych piętnaście lat. Pozornie nie gorzej, ale jeśli nie lepiej, to chyba w ostatecznym rozrachunku gorzej?!

Dzieci wypłynęły na bezkresne wody oceanu życia.
Nie został nikt, kto by się mógł dobrowolnie poddać kontroli ilości i jakości posiłków spożywanych na dzień. Nie został nikt, kto by bezwiednie i ufnie przyjmował tabletki na oczyszczenie z toksyn, witaminy (codziennie z innej grupy), specyfików na odrobaczanie, minerałów na wypadanie włosów! Lecytyna, magnez, wapienko, egzotyczna mieszanka polskich herbat! Nie został nikt kto by docenił jej heroiczny wysiłek, by dom lśnił jak psu jaja na wielkanoc. Nie został nikt, kto by sprawiał wrażenie zapełnienia pustki. Nie został nikt, kto by chociaż pierdnął w puchową kołdrę, by był pretekst do wyprania i przesypania wsypu do innej poszewki.

Martwe koty kurzu kłębią się pod stolarką meblową, niechciane, znienawidzone. Myśli niezsynchronizowane tumanami przewalają się po głowie.

„Gdzie tu iść, co robić? Jak uciec od tego pustego miejsca? Przecież po trzydziestu latach z nim…z nimi… skupić się na tym co tu i teraz, tak! Kurwa jaki zajebiście jaskrawy jest kolor tego bloku! Gdzie są moje papierosy? O zrobię sobie kawę… i może herbatę? Co dalej, co dalej… już piętnasta a mi niedobrze, a no tak nic jeszcze dzisiaj nie jadłam! Jak mi się nic nie chce, a jaka jestem zmęczona. O kotek, kici kici…”

Nie ma już ucieczki. Umrze uwięziona we własnej głowie.

1 komentarz:

Mama Julisiaczka pisze...

Smutne i prawdziwe. Kobieta sama siebie zabija.